Kalafior
nigdy nie był moim ulubionym warzywem i nawet dzięki mojemu nowemu
przepisowi nim nie został. Obłaskawiłam jednak w pewien sposób to
warzywo. Jeden składnik z listy jedzenia „fe!” do skreślenia.
„Kwiat
kalafiora” to nie tylko tytuł powieści Małgorzaty Musierowicz,
to fakt botaniczny, o dziwo. To co gotujemy, pieczemy lub jemy w
sałatkach na surowo to kwiat Brassica oleracea L.
var.botrytis L, czyli kalafiora właśnie. Spotkałam się z
opiniami, że jest to owoc, tak więc nie, dementuję to oficjalnie
:) Pomimo to, odkąd pamiętam, zawsze budziło we mnie pewne
zdziwienie nazywaniem tego cuchnącego podczas gotowania tworu,
mianem kwiatu. Kwiat przecież pachnie a to fe! Cuchnie. Gdy tylko
kalafior pojawiał się na horyzoncie mojego domu rodzinnego
wiedziałam, że przynajmniej jeden obiad mam z głowy. Naprawdę,
powiedzieć, że czułam do niego niechęć to za mało. Zapach, jak
i mdły smak mnie całkowicie zniechęcał i wręcz obrzydzał. Do
dziś nie zjadłabym go rozgotowanego „z wody” z panierką (fe!²)
czy w standardowej kalafiorowej zaprawianej śmietaną.
Sytuacja
jakich wiele jesienią. Po kilku deszczowych dniach pojawia się
słońce, a Ty akurat lądujesz przy straganie z warzywami, świat
staje się piękniejszy, ludzie weselsi i kupujesz wszystko, jak
leci, co tylko sprzedawca zechce i będzie Ci umiał wmówić. Tak
właśnie pojawił się u nas kalafior. Gdy rozpakowałam warzywa
zrozumiałam co właśnie przyniosłam i czym to będzie pachnieć.
Przypomniała sobie, że przecież ja tego nie jem :/
Kalafior,
zanim postanowiłam go zrobić, spędził dokładnie 5 dni na
balkonie, na wygnaniu, jest chłodno, a on miał liście, więc dał
radę.
Jakoś
go musiałam „ugryźć”, tak więc jak zawsze określiłam jak ma
być a potem wymyśliłam jak to osiągnąć.
Cel:
- konkretny smak, nie mdły,
- zamaskować „zapach” kwiatu kalafiora :P
- zrobić typową potrawę trochę inaczej.
Padło
na zupę, dokładnie zupę krem. Wyszła fajna, rozgrzewająca i
bardzo gęsta. Dzięki aromatycznym przyprawom i dodatkowi innych
warzyw kwiat kalafiora nie dominuje, jest wyczuwalny i tyle mi wystarczy.
Polecam anty-kalafiorowcom, wegetarianom i innym fanom
rozgrzewających jesiennych zup.
Składniki:
1
kalafior średniej wielkości
2
marchewki
1
cebula
2-3
ziemniaki
1
pietruszka duża
½
selera
½
łodygi pora
½
bulwy fenkuła vel. kopru włoskiego
1
mała, ostra papryczka chilli
ok.
3 cm korzenia imbiru
1
ząbek czosnku
2
łyżki oliwy
Co
dalej?
Oczyść
warzywa, jeśli trzeba obierz.
W
garnku delikatnie przesmaż pokrojoną cebulę, papryczkę,
zmiażdżony imbir i czosnek, tak by cebula się zeszkliła.
Następnie wlej ok. 1,2 litra wody, wrzuć marchewkę i pora (w
całości), pietruszkę, selera, pokrojonego fenkuła oraz
.....kalafiora, podzielonego na różyczki. Gotuj na średnim ogniu,
ok. 30-35 minut do całkowitej miękkości warzyw. Z gorącego
bulionu wyjmij marchewkę i pora, posól do smaku. Zblenduj całość
do całkowitego przetarcia, jeśli wyjmiesz całą marchęwkę krem
będzie jasny, przyjemny dla oka. Dopraw pieprzem, suchym chilli
(jeśli Ci nie mało), gałką muszkatołową.
Polecam
dwie opcje podawania
- z łyżką śmietany, natką i orzechami włoskimi,
- z tartym parmezanem.
Smacznego!
Napisz
w komentarzu jak Ci smakowało
i
czy zupa nie była za słona!
0 komentarze:
Prześlij komentarz